niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział II

Rozdział II

W mniemaniu młodzieńców tego wieczoru słońce nie zachodziło wyjątkowo długo. Nie dziwota, że dłużyło im się to niemiłosiernie, siedzieli bowiem z ciasnej komórce pod schodami. Niewiele brakowało, żeby ich plan się nie ziścił, gdyż czujny pies właściciela, czując obcych ludzi na swojej posesji obwieścił głośnym szczekaniem niechcianych gości.
- Psiakrew cholera! Co teraz zrobimy? - syknął Antek do swego towarzysza, tamten skrzywił się i próbował coś wymyślić.
- No, no co się tak głupio wykrzywiasz, zaraz nas zwietrzą! - poganiał go
- Wiem! Trzeba go zanęcić kiełbasą. - szepnął Jimmy uradowany swoim pomysłem
- Skąd ja ci tu teraz wezmę jakieś mięso ciołku? - odparł pogardliwie kolega
- Jak się robi zorganizowane działanie, to trzeba mieć łeb na karku. - wymamrotał tajemniczo, po czym wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko.Na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- O nie! Wypadła mi... ale zostało trochę pomidorów... - Jimmy próbował ratować sytuacje
- Akurat pies ci na warzywa poleci, to już po akcji bałwanie! - wycedził zezłoszczony Antek
- Nie.. spójrz... je! I przestał szczekać. A kysz! Idź stąd piesku! - oświadczył uradowany, rzucając całego pomidora do widocznie zadowolonego tym faktem psa.
- Punkt dla ciebie towarzyszu, zwracam honor! - zaśmiali się ucieszeni powodzeniem swojego prostego, acz genialnego planu.
- Jeszcze pół godziny, a zrobi się zupełnie ciemno. Wtedy działamy! - zakomunikował Antek

Przycupnęli na stercie węgla i czekali. Znad powały słychać było tupanie, głośną muzykę oraz śpiew druhenek. Gdy nadeszła wyznaczona godzina, obaj młodzieńcy trwali już w największym skupieniu.
- Otwieraj, ale powoli. - polecił Antek, po czym Jimmy niespiesznie i jak najdelikatniej otworzył mały otwór znajdujący się w sklepieniu skrytki.
- Teraz! - zakomenderował, po czym wyciągnął z kieszeni zapałki i podpalił niewielką tekturową paczkę.
- W nogi! - krzyknął wyraźnie za głośno Jimmy, na ten znak obaj chłopcy ruszyli co sił w nogach przez podwórko, a następnie wzdłuż drogi. Hycnęli w krzaki i tam obserwowali bieg wydarzeń. Całą akcje zapoczątkowały charakterystyczne świsty, by już ułamek sekundy później huknąć z całej siły. Były to bowiem fajerwerki. "Jest! Dostały się do środka!"- szepnął podekscytowany Antek.
W chwilę później w domu rozległy się wrzaski i krzyki. Przerażenie ogarnęło dom stróża. Nikt nie wiedział co się dzieje, a sytuacje pogarszało to, że większość towarzystwa była kompletnie pijana.
- Wioletto, Wioletto chodź tutaj, uciekajmy! - krzyknął zrozpaczony pan młody.
- Nie mogę, sukienka mi się zaplątała i nie mogę się ruszyć. - pisnęła kobieta nie kryjąc trwogi.
To co działo się wokół nie sposób opisać. Małe dzieci płakały, wszyscy starali się jakoś uciec, lecz prawdziwy dramat rozpoczął się wówczas, gdy zaczęły palić się zasłony. Fajerwerki były już na wykończeniu, więc huk powoli cichnął, ale co to za pocieszenie! Części gości udało się już uciec, a ci najodważniejszy zostali by uwolnić jakoś Wiolettę. Na próżno poszły ich wysiłki, gdyż parę sekund później zdarzyło się coś jeszcze okropniejszego. Od zasłon zapaliła się suknia panny młodej! Na nic zdały się jej lamenty i krzyki, suknię udało się ugasić dopiero po trzecim wiadrze wody.
Uciekli wszyscy goście, druhny, nawet damy choć z trudem. Zostali tylko nowożeńcy wśród zgliszczy, domu jej ojca.
Bilans tej nocy był następujący; - kilku poparzonych trzeba było odwieść jak najszybciej do lekarza, nie wyłączając panny młodej, której stan był wyraźnie najgorszy.
- zawalony dach
- spalona doszczętnie bawialnia, salon i część kuchni
Trzeba jednak dziękować Bogu, że ci sadystyczni młodzieńcy nie osiągnęli mimo wszystko swojego celu. Żaden arystokrata nie zginął. W tym całym nieszczęściu był bowiem jeden plus, dzięki któremu wszyscy uszli z życiem. Komórka była bez pośrednio pod parkietem tanecznym, a nie pod stołem jak to sobie wykalkulowali chuligani. A na całe szczęście w tej feralnej chwili nikt już nie tańczył, zajadali się wówczas świeżo podaną pieczenią.

***

Tego dnia słońce wyjątkowo długo nie wschodziło, a gdy już się ukazało, zaświeciło nad wyraz mocno, jakby miało w zamiarze oświetlić winowajców, by ci nigdzie nie mogli się skryć przed wymiarem sprawiedliwości.
Małą Klarę zbudził krzyk jej najmłodszego braciszka- półtorarocznego Edwarda. Dziewczynka rozejrzała się w około i przetarła oczy. Nie było jej dane tej nocy pospać dłużej niż pięć godzin, toteż była w dalszym ciągu wyczerpana. Nie zdążyła jeszcze dojść do siebie jak do pokoju dziewczynek wbiegła rozzłoszczona pani Green.
- No już wstawać! - krzyknęła, ściągając z dziewczynek kołdry. - Wasz ojciec nieźle wczoraj nawywijał, teraz trzeba mi pomóc uprzątnąć rozbity wazon, bo w nocy nie miałam na to czasu. - dodała zirytowana brakiem reakcji ze strony dzieci.
- Dobrze mamo. - wymamrotała cicho Klara.
Gdy udało się wreszcie wybudzić całe rodzeństwo zeszli na dół. Widok był nieopisanie okropny, istne pobojowisko! Zegar przekrzywiony, dwa wazony i lustro rozbite, krzesła powywracane, a tu i ówdzie, błyskały się odłamki szkła. Pani Green zarządziła, żeby najmłodsza trójka zajęła się ustawianiem krzeseł, a Klara oraz jej starsza siostra i brat uprzątnęli szkło.
Wszyscy zastanawiali się po cichu, gdzie też może podziewać się ich ojciec. Woleli jednakże nie znać odpowiedzi na to pytanie i cieszyć się chwilą spokoju.

***

- Panie podkomendancie ta sprawa nie może zostać odłożona. Trzeba ją rozwikłać tu i teraz. - apelował pan Williams, który udał się na komisariat w zastępstwie swojego brata ciotecznego- stróża Lincolna, który był w tak złym stanie, że nie mógł tam sam iść.
Policjant popatrzył się na swojego rozmówcę z zafrasowaniem i odrzekł:
- Zrobimy co w naszej mocy, żeby udało się znaleźć winowajców, ale... Mamy teraz na tapecie sprawę zabójstwa Geralda Johnsona, sam pan rozumie... u was nikt nie zginął.
- Toż to absurd! - awanturował się Joe Williams
- Jesteśmy tylko małym, nic nie znaczącym i drobnomieszczańskim komisariatem, jeśli pan chce przyspieszyć tok tej sprawy proszę udać się do Halfax i spytać najbieglejszych śledczych w tym kraju. - oznajmił rzeczowo podkomendant.
- Proszę pana, ależ to dwa dni drogi stąd! I proszę mi nie mówić, że mam jechać koleją, nie stać mnie na to!
- westchnął zrezygnowany
Policjant popatrzył się na niego ze współczuciem i wzruszył ramionami na znak, iż nie wie co ma mu powiedzieć.
- Znajdę ich... jeśli tak to... osobiście... zniweczę sadystów! - wysapał rozgorączkowany Williams.
Jednakże nikt w tym momencie nie wiedział, że zrobili to Antek i Jimmy. A gdzie się ukrywają, wiedział już chyba tylko sam Pan Bóg.

Niespokojny podmuch wiatru zburzył fryzurę księżnej Ariadny, która tego dnia postanowiła wybrać się w przejażdżkę na południe Nowej Szkocji. Spytała się więc woźnicy, czy nie mógłby trochę zwolnić, tłumacząc się potarganymi przez wiatr włosami. Stangret ochoczo spełnił jej życzenie, a następnie zapytał czy, aby się czegoś nie zechciała napić.
- Wody poproszę . - zażyczyła sobie Ariadna
- Na pewno nie wina? - spytał filuternie dorożkarz.
Księżna zaśmiała się, po czym spojrzała przed siebie. Na jej twarzy zaczęło się malować przerażenie.
- O mój Boże! Stop, zatrzymać się!

...





niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział I - Miłe złego początki

Lato w Dolinie Róż było tego roku wyjątkowo upalne, co jest rzadko spotykane
w tym malowniczym zakątku położonym nieopodal Yarmounth, to jest w południowej części Nowej Szkocji.
W owym czasie bezsprzecznie nadrzędną informacją krążącą po okolicy, był fakt oddania pod zastaw, a następnie sprzedaży majątku  państwa Johnsonów- niegdyś najzamożniejszych szlachciców w okolicy, a po utracie domu, zwykłych bankrótów.
O rodzinie tej można mówić długo i dokumentnie, ale po cóż brukać pomówieniami, oszczerstwami i tak już doszczętnie zhańbioną familię. Należałoby się raczej zastanowić, co , albo kto doprowadził do upadku tych nieszczęśników.
Doktor Steward powiadał zawsze: ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Tak też powtarzają sobie mieszkańcy Doliny Róż, gdy tylko ktoś napomknie coś o tej sprawie.
Można też całą sytuacje podsumować inną sentencją, a mianowicie ,,O złych ludziach zapomina się szybko."

***

Nad wzgórzami Yarmounth unosiły się majestatyczne, białe obłoki, słońce leniwie puszczało swe promyki,
jabłonie pyszniły się ilością swoich owoców, a na polu pasły się krowy. Ktoś mógłby rzec- sielanka!
Pozory mylą, bowiem nie dla wszystkich ten dzień był tak idealny.
Na posesji państwa Greenów od rana słychać było wrzaski i krzyki. Podwórko było niezamiecione, krowy niewydojone, a kury głodne Z kierunku domu płynęły obraźliwe słowa, trzask zamykanych drzwi i dźwięk rozbijanego szkła. "Tata wrócił!" - cieszyły się jeszcze rano dzieciaki. Te młodsze, natomiast starsze, nauczone wieloletnim doświadczeniem wiedziały, czego się mogą spodziewać po powrocie ojca z wielomiesięcznej podróży. Gdzie tam, żeby prezenty przywiózł, albo chociaż trochę pieniędzy dla podratowania rodzinnej sytuacji, nie, wraz z głową rodziny, wrócił do domu niepokój i strach.
Na próżno zdały się błagania żony i płacz dzieci, z minuty na minutę awantura stawała się jeszcze większa.
A poszło o rzekome zaniedbanie obejścia oraz domu. Ledwo ojciec przekroczył próg, rzucił okiem na wszystko i jął przeklinać cały świat, a w szczególności "leniwą" małżonkę.
Sytuacja poprawiła się dopiero pod wieczór, gdy tyran zmęczony po całym dniu usnął na sofie w bawialni.
Pani Green zamknęła cicho drzwi i przestrzegła dzieci, żeby były cicho jak myszki, bo dopiero wtedy będzie awantura. Mała Klara ułożyła się w swoim łóżeczku, ale za nic nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzęsła się na wspomnienie dzisiejszej grandy. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała odmówić pacierza, a więc klękła i wszczęła modły:
,, Panie Boże dziękuję Ci za ten dzień, za zło przepraszam Cię, przebacz mi, od dzisiaj już na zawsze być bliżej Ciebie chcę. A i przepraszam za mojego tatusia, który jest taki zły. Spraw Boże, żeby nas już więcej nie dręczył, a jeśli nie jesteś w stanie tego uczynić, to proszę tylko, żeby już nigdy nie uderzył mamusi.
Chwała Trójcy Przenajświętszej. Amen".
Tego dnia nie była w stanie nic więcej wymyślić, poza tym uważała, żeby rodzeństwo jej nie podsłuchało. Na szczęście wszyscy już spali, więc Klara zapłakała jeszcze cichutko i w końcu wyczerpana trudami dnia usnęła.

W tym samym momencie, po drugiej stronie Doliny, w domu stróża Lincolna, odbywała się huczna zabawa. Wszyscy świętowali zamążpójście jego jedynej córki Wioletty. Druhenki tańczyły w koło, trzymając się za ręce, kawalerowie dyskutowali o polityce popijając brendy, a młoda para wirowała w energetycznym tańcu na środku sali. Niektórzy też siedzieli i plotkowali. Między dwoma damami rodem z Francji, wywiązała się taka dyskusja:
- Moja droga, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w okolicy? - zaczęła ta pierwsza
- Och kochana, jak zwykle nic, co mogłoby budzić zainteresowanie. Jak pewnie wiesz Johnsonowie sprzedali majątek, a ich syn obwiesił się na żyrandolu. - odrzekła flegmatycznie druga dama
- Wolne żarty! O ich krachu słyszałam, ale o samobójstwie ani słowa.
- To mało wiesz. Jest to informacja niezaprzeczalnie prawdziwa, gdyż mówił mi o tym ich przyjaciel sir Blake.
- No to się porobiło... - westchnęła nie ukrywając smutku
- Moja kochana, jest wesele- bawmy się! Nie przejmujmy się jakimiś nieudacznikami.- zganiła ją
- Może masz rację, a co wesołego zdarzyło się u was?
- Wesołego? Pan Green wrócił z Charlottetown.- dama wróciła do swojego monotonnego tonu
- O to wspaniale, zapewne przywiózł swojej żonie jakieś kosztowności?
- A skąd! Moja siostra przechodząc dziś koło ich domu, słyszała tylko krzyki i wyzwiska. No to się żoneczka przejechała na swojej drugiej połówce. Ho ho. - zaśmiała się z ironią, nie kryjąc rozbawienia pomieszanego z pogardą.
- Biedna kobieta. Dobrze, napijmy się brendy.- rzekła zrezygnowana widząc, że najlepiej zrobi jak zakończy te plotki.

***

- Na pewno?
- Niezaprzeczalnie i definitywnie
- No to ich pogoni ; do czarta z arystokracją!
-  Tak, tak- do czarta!
Dwóch młodzieńców zaśmiewając się w głos uciekło spod domu stróża. Gdyby wiedzieli, jakie konsekwencje pociągną za sobą ich szczeniackie wybryki, zapewne trzy razy zastanowiliby się co robią.
Ta noc miała zmienić światopogląd niejednej rodziny...