poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział III

Rozdział III

- Chłopcy co to za wychowanie! Mogliście zostać poważnie poturbowani pod kołami wozu! - krzyknął rozgniewany woźnica, po czym zwrócił się bezpośrednio do księżnej:
- Och mości pani, czy aby nic się pani nie stało?
- Nie, nie, w porządku. Ale, kto to jest?!- wskazała na młodzieńców nie kryjąc złości.
Ci jakby nie wiedząc, gdzie sie podziać i co ze sobą zrobić po prostu stali, łypiąc niepewnie spod schylonych głów. W końcu Antek, jako ten odważniejszy zaczął:
- Ale my tylko... uciekaliśmy... ałć! - nie dokończył powiedzieć, gdyż dostał mocną sójkę w bok od Jimmiego.
- Bawiliśmy się z młodszym bratem w berka, ale on po prostu był od nas szybszy. Jeśli pani pozwoli pójdziemy go poszukać. - wyjaśnił nie mniej absurdalnie od swojego kompana.
Ariadna spojrzała na nich, jak na przybyszów z obcej planety i rzuciła tylko:
- Myślicie, że pozwolę wam tak po prostu odejść? Musicie ponieść karę za swoje lekkomyślne zachowanie.
- O tak tak jaśnie pani! Ukarać ich . - woźnica szybko podjął jej pomysł. - Może by tak...
- Nic z tych rzeczy. Pomogą mi tylko dotrzeć do Yarmounth i oprowadzą.
Młodzieńcy popatrzyli się po sobie z przerażeniem. Przecież oni stamtąd uciekali i jak wrócą to już po nich!
Zostaną złapani i wsadzeni do więzienia. Co robić?

***

Nierzadko potencjalne problemy mogą pociągnąć za sobą nowe możliwości i standardy życia. Pozorny koniec może dać początek nowemu światopoglądowi i otwarciu się na ludzi, kiedyś nazywanych "gorszymi". Tak było w przypadku państwa Johnsonów. Po sprzedaży posesji udali się oni do Charlottetown, to jest na drugi koniec wyspy. Dostali tam mieszkanie komunalne, w którym podobno umarło wcześniej sześć osób. Nie byli temu radzi, ale cóż mogli począć. Gdyby nie uczynność pastora Owensa znaleźli by się prawdopodobnie na bruku.
Angelina Johson to jest seniorka rodu, nazywana przez bliskich raczej "ciotką" lub "babką". Sama przyznała się kiedyś, że ostatni raz po imieniu zwrócił się do niej jej dawny przyjaciel jakieś pięć lat temu. Dama postawna, o donośnym, skrzeczącym głosie. Niepoprawna koserwatystka. Najchętniej usunęła by z testamentu swoją siostrę - zapaloną liberalistkę, która nic, tylko by walczyła o prawa kobiet.
Kolejną uznaną postacią rodu Johnsonów, jest syn owej pani, niejaki Albert. Mężczyzna wysoki, umięśniony, niegdyś pułkownik w marynarce wojennej. Jego słowo najbardziej się liczy w ich domu, co powie- to święte. Ma zasadę; "Nie daję drugiej szansy" przez co narobił sobie przez całe życie wielu wrogów.
Jego żona- Matylda Johnson, to istotka cicha i posłuszna. Nie dość się nasłuchała od swojej teściowej, jaka to jest nieporadna i głupia.Stara się jak może, jest przykładową gospodynią oraz matką. Niestety, gdy przychodzi walczyć o interesy musi udawać bezwzględną zołzę bez serca i skrupułów, przez co nabawiła się swego czasu sezonowej depresji, z której musiał leczyć ją wybitny psychiatra. Nie trzeba dodawać, że leczenie to było wielce kosztowne, co nie spodobało się Albertowi.
Małżeństwo to posiada trójkę dzieci; Elvina, Sylwię i Harolda, mają odpowiednio 14, 11 i 16 lat. Ostatnio młody Harold miał trudną sytuację do przebrnięcia, gdyż rozeszła się w okolicy ich dawnego miejsca zamieszkania plotka o rzekomym samobójstwie tegoż młodzieńca. Było to oczywiście oszczerstwo i pomówienie.
Pierwszym słowem jakie wymówiła babka Angelina, po ujrzeniu mieszkania było:
- Mdleję! - a powiedziwszy to teatralnie udała zemdlenie.
- Nie przesadzaj matko, nie jest tak źle. Widziałem gorsze nory. - skarcił ją Albert.
- Ty mi tu nie pyskuj. Arystokratka w takiej norze, toż to absurd! - lamentowała dalej
- Absurd nie absurd, ale musimy gdzieś mieszkać. - odezwała się stanowczo Sylwia
- A ty się nie odzywaj! - warknęła jej matka- Matylda.
Koniec końców, weszli do środka i rozgościli się. Mieli jednak niemały problem. Pokoi było dwa, a ich aż sześcioro!
- Nie ma rady, musimy się jakoś podzielić. - zarządził ojciec. - Ja z mamą, Elvin z Haroldem, a Sylwia z babcią.
Myślę, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Zgadzacie się?
- Tak - odrzekli wszyscy prócz Sylwii.
- A ty? - zwrócił się do niej
- Nie chcę, ale jak widać muszę. -burknęła niezadowolona
- Widzeliście ją! Babki się brzydzi! Skandal!- ponowiła swe lamenty seniorka.
- O nie, tak nie będzie! - wycedził Albert, po czym zdzielił swą córkę pare razy pasem.
- Jesteście okropni! - krzyknęła i zalawszy się łzami uciekła na górę.

***

Letnie słońce przygrzewało niemiłosiernie na młode buźki Klary i jej przyjaciółki Luizy. Nie przeszkadzało to im jednak w wyśmienitej zabawie.
- Flapi hapi jak mnie złapiesz będę dziś niegrzeczna! - wyrecytowała roześmiana Luiza. Klara zamyśliła się i odrzekła:
- Tej wyliczanki nie znam. Co to za nowe zwyczaje hm?
- Moja siostra ostatnio tak mówiła. Nie wiem zupełnie po co. - odpowiedziała bez zastanowienia jej przyjaciółka
- Przecież ona ma 18 lat, nie w głowie już jej zabawy!- zdziwiła się Klara
- Też tak uważam, ale co poradzić? Może po prostu brak jej piątej klepki, tato zawsze to powtarza. -podsumowała Luiza
- Tak, to ma sens... z resztą nie ważne. Bawmy się! - zakomenderowała dziewczynka, chcąc ukryć jej typowe obrzydzenie
na słowo "tata". Od razu przypominał jej się wczorajszy wieczór.
Goniły się więc prawie do utraty tchu, aż wieczorem zmęczone wróciły do domu.
- Przyjaciółki na zawsze?- spytała Klara
- Aż po grób! - odpowiedziała Luiza, było to bowiem ich codzienne pożegnanie.
Pomachała jej jeszcze na do widzenia i poszła wesołym krokiem w stronę swojego domu.
"Jej to dobrze" - pomyślała ta druga. Ja muszę zmierzyć się teraz z moim najgorszym koszmarem...

***

<PS> <jutro jadę na kolonię więc rozdział IV dopiero w sierpniu>
<komentujcie :*>

czwartek, 10 lipca 2014

Kochani!

Proszę o cierpliwość, ostatnio jakoś nie mogę "złapać" natchnienia.

Rozdział III już wkrótce! :)