środa, 31 grudnia 2014

Sylwestrowo

Piszę, żeby nie było, że cały rok nie pisałam xD.
Połowę rozdziału VI już mam od paru miesięcy napisaną..
ale weny brak.
Może z Nowym Rokiem przyjdzie ? :)
Happy New Year :*.
Idę się szykować na imprezę :).

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział V

Rozdział V


- Czuje się źle, ja się czuje źle rozumiesz? Tonę w oceanie. Na nic mi twoje pocieszenie. Nikt mnie nie rozumie. Bo jednostek wybitnych
nikt nie jest w stanie ogarnąć. Teraz odejdź i zostaw mnie w spokoju. Będę w ciszy kontemplować, to co mnie boli.
Gdy dawałam znaki, gdy chodziłam cały dzień smutna nikt tego nie zauważał... Denerwowaliście się tylko, że nie chcę jeść.
Wymiotować mi się chciało, co tylko przyszła mi do głowy ta zdradziecka myśl. Odrzucenie jest czymś najgorszym na świecie,
ale przez to, że jestem silna psychycznie, poradziłam sobie. Gdybym nie była taką indywidualnością, pogłoski o moim bracie sprawdziłyby
się, tyle, iż wówczas chodziło by o mnie. - zakończyła swój wywód
- Skąd u jedenastoletniej arystokratki taka dojrzałość i dorosłe wypowiedzi? - spytała siebie w myślach jej matka.

***

Klara opuściła pokój modlitewny i wyszła na zewnątrz. Zeszła z kamiennych schodków werandy i bosymi stopami stanęła na mokrej, zmoczonej
 rosą trawie. Ach było cudnie. W powietrzu unosił się ten charakterystyczny zapach wieczoru. Parę metrów przed nią była duża, obfita w owoce
śliwa, a tuż obok maliny. Pomiędzy drzewami rozpostarty był hamak. Niewiele myśląc poszła w jego kierunku i usiadłwszy zaczęła się bujać. ,,Co za spokój,
co za cisza, w domu tego nie ma. Lubię być u pastora." - szepnęła sama do siebie. Istny raj. Wystarczy sięgnąć ręką do góry i zerwać najbardziej fioletową,
miekką oraz soczystą śliwkę. Wyciągnąwszy rękę w bok można się uraczyć wspaniałymi, ciemnoróżowymi malinami. Klara zamknęła oczy i rozkoszowała
się chwilą. Wtem poczuła, że ktoś chce się dołączyć do tego hamakowania.
- Teksas! Witaj piesku! - roześmiana powitała psa pastora po czym zaczęła go głaskać, a ten łasił się i merdał ogonem.
Poniekąd zastanawiała się czy nie wrócić, puki nie zorientują się, że jej nie ma, ale niespecjalnie się jej chciało. Jej wątpliwości rozwiała osa, która zaczęła
ją atakować, widocznie dając znak, iż powinna już iść. Nie trzeba jej było długo namawiać, wyskoczyła z hamaka, jak z procy i pobiegła do domu. Na szczęście
nikt nie zwrócił na nią uwagi, gdyż wszyscy nadal pogrążeni byli w modlitwie.

***

Tymczasem wóz księżnej Ariadny przekroczył granicę Yarmounth. Arystokratka była zachwycona, pięknymi widokami;
zielone drzewa, zadbane drogi i urocze małe domki charakterystyczne dla przedmieści. Niestety jej nastroju nie podzielali
Antek i Jimmy. Wiedzieli, że zaraz zostaną rozpoznani, że trafią do więzienia i tak to się skończy.
- Och jak tu jest pięknie! - ekscytowała się Ariadna. Nie prawdacie?
- Ależ tak... wasza wysokość. - bąknął Antek, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
Jimmy zerknął na niego pytająco, a ten rzucił mu spojrzenie pełne rozpaczy.
- Wysiadamy! - oznajmił woźnica.
Z ociąganiem i wielką niechęcią w końcu wyszli.
Antek pociągnął Jimmiego za rękaw i poprowadził na stronę. Chwilę później ten drugi zorientował się, że jego kolega
ukradł jakiś pakunek z wozu. Szemrali coś między sobą, lecz na tyle cicho, by przypadkowi przechodnie nie mogli
dosłyszeć sensu ich niecnego planu.
- Na prawdę chcesz to zrobić?
- A co masz jakieś wyjście?
- Rozpoznają nas!
- A może nie! Ja nie chcę do więzienia.
- Dobrze już dobrze, wkładaj.
- Za jakie grzechy, straszne to!
- Za nasze kolego, za nasze...
 - Może i nas nie poznają, ale och jakie to uwłaczające! - skrzywił się z niesmakiem Jimmy.

***

- Ona nie może tam iść rozumiesz! Nie może!
- Musi!
- Nie!
- Tak!
- Panie pozwolą, że przerwę...
- Nie pozwolimy!
-... jak to możliwe, że dziecko w tym wieku posunęło się do tak haniebnych rzeczy?
- My same się nad tym zastanawiamy .
- Koniec tych bredni. Rezerwuję termin na przyszłą środę.
- Boże... nie!

***

_____________________________

Ten rozdział z deka różniący się od innych. Krótki i w innej formie.
Ale mam nadzieję, że się podoba :) .
Wakacje zmierzają ku końcowi, ale myślę, że paradoksalnie będzie więcej
czasu na pisanie.
Pozdrawiam
xx

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział IV

Rozdział IV

 Ale... ja nie chcę! - lamentowała mała Sylwia. - W życiu nie wyjdę w tym na widok publiczny!
Jej matka spojrzała z wyraźną irytacją i rzekła:
- Nie mam dla ciebie nic innego, musisz ubrać tą sukienkę, jest praktyczna i skromna.
- Jest ohydna . - wywróciła oczami
- No, no tylko bez takich gestów, bo ojca zawołam!
- Taty nie ma i nie będzie, dobrze o tym wiesz. - wycedziła Sylwia.
- Eh... doprowadzasz mnie do rozpaczy swoim zachowaniem. Spójrz na Elvina i Harolda,
pomimo, że to chłopcy, to i tak są po stokroć grzeczniejsi od ciebie. - zganiła ją mama.
- To się mnie wyrzeknij! - burknęła pod nosem, po czym udała się do swojego pokoju.
Miała już w głowie uknuty plan. Postanowiła zemścić się na ojcu, za to, że upokorzył ją
poprzez zbicie pasem. Z początku chciała mu dosypać do zupy sproszkowaną papryczkę chili,
ale po pierwsze nie wiedziała gdzie takie coś zdobyć, a po drugie zdecydowała się na coś bardziej wysublimowanego. Był jej jednak potrzebny ktoś jeszcze. Gdyby to było w Yarmounth, poprosiłaby Klarę, swoją najlepszą przyjaciółkę. Chociaż... zawsze jej się obrywało od rodziców i babki za zabawę z małymi Greenami. Uważano ich za "gorszych" i biedniejszych. Arystokraci mieli swój cholerny honor. Te słowa słyszała zawsze jako argument na wszystko. W ten sposób biedna Sylwia musiała się bawić wyłącznie ze swoimi braćmi, których szczerze nie znosiła. Nierzadko obrywała od nich, a wyzwiska i kpiny były już na porządku dziennym. No tak, przecież oni się lepiej uczą! Wszystko im wolno.
Surowe wychowanie i wieczne bezsensowne zakazy sprawiły, że Sylwia wyzbywając się swojego dzieciństwa, stała się osobą cyniczną i wyrachowaną. Jedynie książki były dla niej ucieczką od rzeczywistości. Przenosiła się w lepszy, wymarzony świat z bajki, gdzie w końcu mogła odpocząć i pobyć chwilę małą dziewczynką.
Tak też zrobiła i w tej chwili. "Po co by tu sięgnąć..." - zastanawiała się. Wybór padł na Romea i Julię, dramat, bo dramat, lektura, bo lektura, ale zawsze czytanie jej podtrzymywało Sylwię na duchu.
- Oni mieli jeszcze gorzej niż ja! - rzekła sama do siebie i zaczęła czytać.

***

Tymczasem ze wschodu zaczęły się zbliżać czarne chmury. Zasłoniły słońce i okryły dom państwa Greenów rozległym cieniem. Mogło to oznaczać tylko jedno... znowu problemy z ojcem. Klara już nie wiedziała co ma robić. Zamknęła się w swoim pokoju, lecz na niewiele się to zdało. Zewsząd słychać było krzyki i wyzwiska. Tym razem poszło o to, że mama nie zdążyła na czas przygotować obiadu. No przecież ojciec przyszedł z pracy, "należało mu się". Tak, tak jemu to się zawsze wszystko należy- myślała ze złością Klara.
Ni stąd ni zowąd przyszedł jej do głowy dziwny pomysł. Postanowiła upozorować swoją ucieczkę z domu. Niewiele myśląc spakowała wszystko co miała, to jest, trzy sukienki, parę butów, wstążki i pluszowego misia i zawiązując to wszystko w worku, po cichutku zeszła na dół. Rodzice awanturowali się akurat w salonie, więc spokojnie mogła wyjść na dwór. Udała się w kierunku lasu, bo nie miała pomysłu, gdzie też wybierają się najczęściej uciekinierzy. Szła przez chwilę ścieżką, po czym zboczyła ze szlaku i weszła w gęstwinę. Maszerowała dłuższy czas, aż rozbolały ją nogi. Przycupnąwszy na pniu, rozglądnęła się wokół. Wszystkie drzewa takie same, a na dodatek panuje półmrok, gdyż w tym miejscu las jest już tak gęsty, że tylko nieliczne promienie słoneczne przedostają się do dolnych partii.
- Boże! Boję się zabierz mnie stąd. Teraz moja ucieczka nie jest tylko pozorowana, moje zaginięcie stało się faktem. To nie tak miało być. Daj mi jakiś znak! - modliła się żarliwie, popadając w coraz większy strach.
Wtem dało się usłyszeć z daleka jakiś turkot. W miarę upływu czasu Klara rozpoznała, że to słychać powóz ciągnięty przez konie. Hałas wzmagał się. "Gdzieś tu musi być droga"- wywnioskowała dziewczynka.
Zdecydowała się podążać za głosem. Przeszła parę metrów w prawo, a gęstwina przerzedziła się. Widziała już drogę. "Dzięki ci Boże" - szepnęła, po czym zaczęła biegnąć za oddalającym się powozem. Nie chciała krzyczeć" stop zatrzymaj się" , bo nie wiedziała kto to. Wiedziała tylko jedno... ktokolwiek by to nie był będzie mieć problemy i to duże. Na pewno ten ktoś powie jej ojcu o wszystkim.
" Ach jaka ja jestem głupia najpierw myśli potem mówię!" - zganiła siebie samą Klara.
Przyjrzała się lepiej sylwetkom osób na powozie... jakiś woźnica, piękna pani i... zaraz! To Antek i Jimmy jej sąsiedzi! Co oni tu robią? Wszyscy ich szukają, bowiem dzielnicowy odkrył już, że to oni podpalili dom stróża Lincolna. Sami siebie zdradzili zostawiając kurtki w schowku na narzędzia. To nic nowego, że nie są oni zbyt bystrzy, ale żeby byli przestępcami, w głowie się nie mieści!
Dorożka oddalała się coraz bardziej, aż w końcu zniknęła za drzewami. "Moja ostatnia szansa zmarnowana"- westchnęła dziewczynka, jednakże nie rozpłakała się. ,,Nie jeszcze nie teraz, muszę być silna".
Klara ponownie usiadła na tym samym pniaku i zastanawiała się co zrobić jak już wróci. Donieść, czy nie, zdradzić czy ukryć. Przecież ci młodzieńcy powinni już dawno siedzieć w więzieniu, a nie podróżować sobie z pięknymi damami. Ale któż jej uwierzy- 11 letniej dziewczynce...
Zaczęło się jej już nudzić, więc coby nie czuć się samotnie zaczęła przemawiać do siedzącego na drzewie ptaka.
- Co mam robić?
- Ćwir, ćwir
- Iść do domu czy zostać?
- Ćwir
- Na pewno?
- Ćwir, ćwir, ćwir
- Och denerwujesz mnie, ty nic nie rozumiesz!
Zirytowawszy się swoim rozmówcą z afektem kopnęła w kamień, a ten przeleciał parę metrów i uderzywszy w coś wywołał salwę popiskiwania.
Zaaferowana Klara wstała by zobaczyć w co trafiła. Klęknęła koło drzewa, a jej oczom ukazało się gniazdo z małymi ptaszkami. Że też ich wcześniej nie zauważyła! Na jej twarzy malowało się poczucie winy. "Biedne ptaszki, przepraszam! Wiecie... ja też mam problem, mnie też rodzice odrzucili i wylądowałam tak jak wy na ziemi, na samym dnie... lasu. Rozumiem was. Ale przepraszam, mnie przynajmniej nikt niczym nie rzucił... na razie. Wezmę was ze sobą.
Wtem rozległo się zewsząd wołanie: "Klara, Klara, gdzie jesteś? Wracaj!" .
- Och nie, to mój starszy brat Karol! Muszę uciekać, wybaczcie moje ptaszki" - szepnęła z bojaźnią, po czym odłożyła ptaki na ziemię i pognała co sił w nogach w kierunku przeciwnym niż ten, z którego dochodził głos.

***

- Na prawdę chcesz to zrobić?
- A co masz jakieś wyjście?
- Rozpoznają nas!
- A może nie! Ja nie chcę do więzienia.
- Dobrze już dobrze, wkładaj.
- Za jakie grzechy, straszne to!
- Za nasze kolego, za nasze...

 


poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział III

Rozdział III

- Chłopcy co to za wychowanie! Mogliście zostać poważnie poturbowani pod kołami wozu! - krzyknął rozgniewany woźnica, po czym zwrócił się bezpośrednio do księżnej:
- Och mości pani, czy aby nic się pani nie stało?
- Nie, nie, w porządku. Ale, kto to jest?!- wskazała na młodzieńców nie kryjąc złości.
Ci jakby nie wiedząc, gdzie sie podziać i co ze sobą zrobić po prostu stali, łypiąc niepewnie spod schylonych głów. W końcu Antek, jako ten odważniejszy zaczął:
- Ale my tylko... uciekaliśmy... ałć! - nie dokończył powiedzieć, gdyż dostał mocną sójkę w bok od Jimmiego.
- Bawiliśmy się z młodszym bratem w berka, ale on po prostu był od nas szybszy. Jeśli pani pozwoli pójdziemy go poszukać. - wyjaśnił nie mniej absurdalnie od swojego kompana.
Ariadna spojrzała na nich, jak na przybyszów z obcej planety i rzuciła tylko:
- Myślicie, że pozwolę wam tak po prostu odejść? Musicie ponieść karę za swoje lekkomyślne zachowanie.
- O tak tak jaśnie pani! Ukarać ich . - woźnica szybko podjął jej pomysł. - Może by tak...
- Nic z tych rzeczy. Pomogą mi tylko dotrzeć do Yarmounth i oprowadzą.
Młodzieńcy popatrzyli się po sobie z przerażeniem. Przecież oni stamtąd uciekali i jak wrócą to już po nich!
Zostaną złapani i wsadzeni do więzienia. Co robić?

***

Nierzadko potencjalne problemy mogą pociągnąć za sobą nowe możliwości i standardy życia. Pozorny koniec może dać początek nowemu światopoglądowi i otwarciu się na ludzi, kiedyś nazywanych "gorszymi". Tak było w przypadku państwa Johnsonów. Po sprzedaży posesji udali się oni do Charlottetown, to jest na drugi koniec wyspy. Dostali tam mieszkanie komunalne, w którym podobno umarło wcześniej sześć osób. Nie byli temu radzi, ale cóż mogli począć. Gdyby nie uczynność pastora Owensa znaleźli by się prawdopodobnie na bruku.
Angelina Johson to jest seniorka rodu, nazywana przez bliskich raczej "ciotką" lub "babką". Sama przyznała się kiedyś, że ostatni raz po imieniu zwrócił się do niej jej dawny przyjaciel jakieś pięć lat temu. Dama postawna, o donośnym, skrzeczącym głosie. Niepoprawna koserwatystka. Najchętniej usunęła by z testamentu swoją siostrę - zapaloną liberalistkę, która nic, tylko by walczyła o prawa kobiet.
Kolejną uznaną postacią rodu Johnsonów, jest syn owej pani, niejaki Albert. Mężczyzna wysoki, umięśniony, niegdyś pułkownik w marynarce wojennej. Jego słowo najbardziej się liczy w ich domu, co powie- to święte. Ma zasadę; "Nie daję drugiej szansy" przez co narobił sobie przez całe życie wielu wrogów.
Jego żona- Matylda Johnson, to istotka cicha i posłuszna. Nie dość się nasłuchała od swojej teściowej, jaka to jest nieporadna i głupia.Stara się jak może, jest przykładową gospodynią oraz matką. Niestety, gdy przychodzi walczyć o interesy musi udawać bezwzględną zołzę bez serca i skrupułów, przez co nabawiła się swego czasu sezonowej depresji, z której musiał leczyć ją wybitny psychiatra. Nie trzeba dodawać, że leczenie to było wielce kosztowne, co nie spodobało się Albertowi.
Małżeństwo to posiada trójkę dzieci; Elvina, Sylwię i Harolda, mają odpowiednio 14, 11 i 16 lat. Ostatnio młody Harold miał trudną sytuację do przebrnięcia, gdyż rozeszła się w okolicy ich dawnego miejsca zamieszkania plotka o rzekomym samobójstwie tegoż młodzieńca. Było to oczywiście oszczerstwo i pomówienie.
Pierwszym słowem jakie wymówiła babka Angelina, po ujrzeniu mieszkania było:
- Mdleję! - a powiedziwszy to teatralnie udała zemdlenie.
- Nie przesadzaj matko, nie jest tak źle. Widziałem gorsze nory. - skarcił ją Albert.
- Ty mi tu nie pyskuj. Arystokratka w takiej norze, toż to absurd! - lamentowała dalej
- Absurd nie absurd, ale musimy gdzieś mieszkać. - odezwała się stanowczo Sylwia
- A ty się nie odzywaj! - warknęła jej matka- Matylda.
Koniec końców, weszli do środka i rozgościli się. Mieli jednak niemały problem. Pokoi było dwa, a ich aż sześcioro!
- Nie ma rady, musimy się jakoś podzielić. - zarządził ojciec. - Ja z mamą, Elvin z Haroldem, a Sylwia z babcią.
Myślę, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Zgadzacie się?
- Tak - odrzekli wszyscy prócz Sylwii.
- A ty? - zwrócił się do niej
- Nie chcę, ale jak widać muszę. -burknęła niezadowolona
- Widzeliście ją! Babki się brzydzi! Skandal!- ponowiła swe lamenty seniorka.
- O nie, tak nie będzie! - wycedził Albert, po czym zdzielił swą córkę pare razy pasem.
- Jesteście okropni! - krzyknęła i zalawszy się łzami uciekła na górę.

***

Letnie słońce przygrzewało niemiłosiernie na młode buźki Klary i jej przyjaciółki Luizy. Nie przeszkadzało to im jednak w wyśmienitej zabawie.
- Flapi hapi jak mnie złapiesz będę dziś niegrzeczna! - wyrecytowała roześmiana Luiza. Klara zamyśliła się i odrzekła:
- Tej wyliczanki nie znam. Co to za nowe zwyczaje hm?
- Moja siostra ostatnio tak mówiła. Nie wiem zupełnie po co. - odpowiedziała bez zastanowienia jej przyjaciółka
- Przecież ona ma 18 lat, nie w głowie już jej zabawy!- zdziwiła się Klara
- Też tak uważam, ale co poradzić? Może po prostu brak jej piątej klepki, tato zawsze to powtarza. -podsumowała Luiza
- Tak, to ma sens... z resztą nie ważne. Bawmy się! - zakomenderowała dziewczynka, chcąc ukryć jej typowe obrzydzenie
na słowo "tata". Od razu przypominał jej się wczorajszy wieczór.
Goniły się więc prawie do utraty tchu, aż wieczorem zmęczone wróciły do domu.
- Przyjaciółki na zawsze?- spytała Klara
- Aż po grób! - odpowiedziała Luiza, było to bowiem ich codzienne pożegnanie.
Pomachała jej jeszcze na do widzenia i poszła wesołym krokiem w stronę swojego domu.
"Jej to dobrze" - pomyślała ta druga. Ja muszę zmierzyć się teraz z moim najgorszym koszmarem...

***

<PS> <jutro jadę na kolonię więc rozdział IV dopiero w sierpniu>
<komentujcie :*>

czwartek, 10 lipca 2014

Kochani!

Proszę o cierpliwość, ostatnio jakoś nie mogę "złapać" natchnienia.

Rozdział III już wkrótce! :)



niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział II

Rozdział II

W mniemaniu młodzieńców tego wieczoru słońce nie zachodziło wyjątkowo długo. Nie dziwota, że dłużyło im się to niemiłosiernie, siedzieli bowiem z ciasnej komórce pod schodami. Niewiele brakowało, żeby ich plan się nie ziścił, gdyż czujny pies właściciela, czując obcych ludzi na swojej posesji obwieścił głośnym szczekaniem niechcianych gości.
- Psiakrew cholera! Co teraz zrobimy? - syknął Antek do swego towarzysza, tamten skrzywił się i próbował coś wymyślić.
- No, no co się tak głupio wykrzywiasz, zaraz nas zwietrzą! - poganiał go
- Wiem! Trzeba go zanęcić kiełbasą. - szepnął Jimmy uradowany swoim pomysłem
- Skąd ja ci tu teraz wezmę jakieś mięso ciołku? - odparł pogardliwie kolega
- Jak się robi zorganizowane działanie, to trzeba mieć łeb na karku. - wymamrotał tajemniczo, po czym wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko.Na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- O nie! Wypadła mi... ale zostało trochę pomidorów... - Jimmy próbował ratować sytuacje
- Akurat pies ci na warzywa poleci, to już po akcji bałwanie! - wycedził zezłoszczony Antek
- Nie.. spójrz... je! I przestał szczekać. A kysz! Idź stąd piesku! - oświadczył uradowany, rzucając całego pomidora do widocznie zadowolonego tym faktem psa.
- Punkt dla ciebie towarzyszu, zwracam honor! - zaśmiali się ucieszeni powodzeniem swojego prostego, acz genialnego planu.
- Jeszcze pół godziny, a zrobi się zupełnie ciemno. Wtedy działamy! - zakomunikował Antek

Przycupnęli na stercie węgla i czekali. Znad powały słychać było tupanie, głośną muzykę oraz śpiew druhenek. Gdy nadeszła wyznaczona godzina, obaj młodzieńcy trwali już w największym skupieniu.
- Otwieraj, ale powoli. - polecił Antek, po czym Jimmy niespiesznie i jak najdelikatniej otworzył mały otwór znajdujący się w sklepieniu skrytki.
- Teraz! - zakomenderował, po czym wyciągnął z kieszeni zapałki i podpalił niewielką tekturową paczkę.
- W nogi! - krzyknął wyraźnie za głośno Jimmy, na ten znak obaj chłopcy ruszyli co sił w nogach przez podwórko, a następnie wzdłuż drogi. Hycnęli w krzaki i tam obserwowali bieg wydarzeń. Całą akcje zapoczątkowały charakterystyczne świsty, by już ułamek sekundy później huknąć z całej siły. Były to bowiem fajerwerki. "Jest! Dostały się do środka!"- szepnął podekscytowany Antek.
W chwilę później w domu rozległy się wrzaski i krzyki. Przerażenie ogarnęło dom stróża. Nikt nie wiedział co się dzieje, a sytuacje pogarszało to, że większość towarzystwa była kompletnie pijana.
- Wioletto, Wioletto chodź tutaj, uciekajmy! - krzyknął zrozpaczony pan młody.
- Nie mogę, sukienka mi się zaplątała i nie mogę się ruszyć. - pisnęła kobieta nie kryjąc trwogi.
To co działo się wokół nie sposób opisać. Małe dzieci płakały, wszyscy starali się jakoś uciec, lecz prawdziwy dramat rozpoczął się wówczas, gdy zaczęły palić się zasłony. Fajerwerki były już na wykończeniu, więc huk powoli cichnął, ale co to za pocieszenie! Części gości udało się już uciec, a ci najodważniejszy zostali by uwolnić jakoś Wiolettę. Na próżno poszły ich wysiłki, gdyż parę sekund później zdarzyło się coś jeszcze okropniejszego. Od zasłon zapaliła się suknia panny młodej! Na nic zdały się jej lamenty i krzyki, suknię udało się ugasić dopiero po trzecim wiadrze wody.
Uciekli wszyscy goście, druhny, nawet damy choć z trudem. Zostali tylko nowożeńcy wśród zgliszczy, domu jej ojca.
Bilans tej nocy był następujący; - kilku poparzonych trzeba było odwieść jak najszybciej do lekarza, nie wyłączając panny młodej, której stan był wyraźnie najgorszy.
- zawalony dach
- spalona doszczętnie bawialnia, salon i część kuchni
Trzeba jednak dziękować Bogu, że ci sadystyczni młodzieńcy nie osiągnęli mimo wszystko swojego celu. Żaden arystokrata nie zginął. W tym całym nieszczęściu był bowiem jeden plus, dzięki któremu wszyscy uszli z życiem. Komórka była bez pośrednio pod parkietem tanecznym, a nie pod stołem jak to sobie wykalkulowali chuligani. A na całe szczęście w tej feralnej chwili nikt już nie tańczył, zajadali się wówczas świeżo podaną pieczenią.

***

Tego dnia słońce wyjątkowo długo nie wschodziło, a gdy już się ukazało, zaświeciło nad wyraz mocno, jakby miało w zamiarze oświetlić winowajców, by ci nigdzie nie mogli się skryć przed wymiarem sprawiedliwości.
Małą Klarę zbudził krzyk jej najmłodszego braciszka- półtorarocznego Edwarda. Dziewczynka rozejrzała się w około i przetarła oczy. Nie było jej dane tej nocy pospać dłużej niż pięć godzin, toteż była w dalszym ciągu wyczerpana. Nie zdążyła jeszcze dojść do siebie jak do pokoju dziewczynek wbiegła rozzłoszczona pani Green.
- No już wstawać! - krzyknęła, ściągając z dziewczynek kołdry. - Wasz ojciec nieźle wczoraj nawywijał, teraz trzeba mi pomóc uprzątnąć rozbity wazon, bo w nocy nie miałam na to czasu. - dodała zirytowana brakiem reakcji ze strony dzieci.
- Dobrze mamo. - wymamrotała cicho Klara.
Gdy udało się wreszcie wybudzić całe rodzeństwo zeszli na dół. Widok był nieopisanie okropny, istne pobojowisko! Zegar przekrzywiony, dwa wazony i lustro rozbite, krzesła powywracane, a tu i ówdzie, błyskały się odłamki szkła. Pani Green zarządziła, żeby najmłodsza trójka zajęła się ustawianiem krzeseł, a Klara oraz jej starsza siostra i brat uprzątnęli szkło.
Wszyscy zastanawiali się po cichu, gdzie też może podziewać się ich ojciec. Woleli jednakże nie znać odpowiedzi na to pytanie i cieszyć się chwilą spokoju.

***

- Panie podkomendancie ta sprawa nie może zostać odłożona. Trzeba ją rozwikłać tu i teraz. - apelował pan Williams, który udał się na komisariat w zastępstwie swojego brata ciotecznego- stróża Lincolna, który był w tak złym stanie, że nie mógł tam sam iść.
Policjant popatrzył się na swojego rozmówcę z zafrasowaniem i odrzekł:
- Zrobimy co w naszej mocy, żeby udało się znaleźć winowajców, ale... Mamy teraz na tapecie sprawę zabójstwa Geralda Johnsona, sam pan rozumie... u was nikt nie zginął.
- Toż to absurd! - awanturował się Joe Williams
- Jesteśmy tylko małym, nic nie znaczącym i drobnomieszczańskim komisariatem, jeśli pan chce przyspieszyć tok tej sprawy proszę udać się do Halfax i spytać najbieglejszych śledczych w tym kraju. - oznajmił rzeczowo podkomendant.
- Proszę pana, ależ to dwa dni drogi stąd! I proszę mi nie mówić, że mam jechać koleją, nie stać mnie na to!
- westchnął zrezygnowany
Policjant popatrzył się na niego ze współczuciem i wzruszył ramionami na znak, iż nie wie co ma mu powiedzieć.
- Znajdę ich... jeśli tak to... osobiście... zniweczę sadystów! - wysapał rozgorączkowany Williams.
Jednakże nikt w tym momencie nie wiedział, że zrobili to Antek i Jimmy. A gdzie się ukrywają, wiedział już chyba tylko sam Pan Bóg.

Niespokojny podmuch wiatru zburzył fryzurę księżnej Ariadny, która tego dnia postanowiła wybrać się w przejażdżkę na południe Nowej Szkocji. Spytała się więc woźnicy, czy nie mógłby trochę zwolnić, tłumacząc się potarganymi przez wiatr włosami. Stangret ochoczo spełnił jej życzenie, a następnie zapytał czy, aby się czegoś nie zechciała napić.
- Wody poproszę . - zażyczyła sobie Ariadna
- Na pewno nie wina? - spytał filuternie dorożkarz.
Księżna zaśmiała się, po czym spojrzała przed siebie. Na jej twarzy zaczęło się malować przerażenie.
- O mój Boże! Stop, zatrzymać się!

...





niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział I - Miłe złego początki

Lato w Dolinie Róż było tego roku wyjątkowo upalne, co jest rzadko spotykane
w tym malowniczym zakątku położonym nieopodal Yarmounth, to jest w południowej części Nowej Szkocji.
W owym czasie bezsprzecznie nadrzędną informacją krążącą po okolicy, był fakt oddania pod zastaw, a następnie sprzedaży majątku  państwa Johnsonów- niegdyś najzamożniejszych szlachciców w okolicy, a po utracie domu, zwykłych bankrótów.
O rodzinie tej można mówić długo i dokumentnie, ale po cóż brukać pomówieniami, oszczerstwami i tak już doszczętnie zhańbioną familię. Należałoby się raczej zastanowić, co , albo kto doprowadził do upadku tych nieszczęśników.
Doktor Steward powiadał zawsze: ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Tak też powtarzają sobie mieszkańcy Doliny Róż, gdy tylko ktoś napomknie coś o tej sprawie.
Można też całą sytuacje podsumować inną sentencją, a mianowicie ,,O złych ludziach zapomina się szybko."

***

Nad wzgórzami Yarmounth unosiły się majestatyczne, białe obłoki, słońce leniwie puszczało swe promyki,
jabłonie pyszniły się ilością swoich owoców, a na polu pasły się krowy. Ktoś mógłby rzec- sielanka!
Pozory mylą, bowiem nie dla wszystkich ten dzień był tak idealny.
Na posesji państwa Greenów od rana słychać było wrzaski i krzyki. Podwórko było niezamiecione, krowy niewydojone, a kury głodne Z kierunku domu płynęły obraźliwe słowa, trzask zamykanych drzwi i dźwięk rozbijanego szkła. "Tata wrócił!" - cieszyły się jeszcze rano dzieciaki. Te młodsze, natomiast starsze, nauczone wieloletnim doświadczeniem wiedziały, czego się mogą spodziewać po powrocie ojca z wielomiesięcznej podróży. Gdzie tam, żeby prezenty przywiózł, albo chociaż trochę pieniędzy dla podratowania rodzinnej sytuacji, nie, wraz z głową rodziny, wrócił do domu niepokój i strach.
Na próżno zdały się błagania żony i płacz dzieci, z minuty na minutę awantura stawała się jeszcze większa.
A poszło o rzekome zaniedbanie obejścia oraz domu. Ledwo ojciec przekroczył próg, rzucił okiem na wszystko i jął przeklinać cały świat, a w szczególności "leniwą" małżonkę.
Sytuacja poprawiła się dopiero pod wieczór, gdy tyran zmęczony po całym dniu usnął na sofie w bawialni.
Pani Green zamknęła cicho drzwi i przestrzegła dzieci, żeby były cicho jak myszki, bo dopiero wtedy będzie awantura. Mała Klara ułożyła się w swoim łóżeczku, ale za nic nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzęsła się na wspomnienie dzisiejszej grandy. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała odmówić pacierza, a więc klękła i wszczęła modły:
,, Panie Boże dziękuję Ci za ten dzień, za zło przepraszam Cię, przebacz mi, od dzisiaj już na zawsze być bliżej Ciebie chcę. A i przepraszam za mojego tatusia, który jest taki zły. Spraw Boże, żeby nas już więcej nie dręczył, a jeśli nie jesteś w stanie tego uczynić, to proszę tylko, żeby już nigdy nie uderzył mamusi.
Chwała Trójcy Przenajświętszej. Amen".
Tego dnia nie była w stanie nic więcej wymyślić, poza tym uważała, żeby rodzeństwo jej nie podsłuchało. Na szczęście wszyscy już spali, więc Klara zapłakała jeszcze cichutko i w końcu wyczerpana trudami dnia usnęła.

W tym samym momencie, po drugiej stronie Doliny, w domu stróża Lincolna, odbywała się huczna zabawa. Wszyscy świętowali zamążpójście jego jedynej córki Wioletty. Druhenki tańczyły w koło, trzymając się za ręce, kawalerowie dyskutowali o polityce popijając brendy, a młoda para wirowała w energetycznym tańcu na środku sali. Niektórzy też siedzieli i plotkowali. Między dwoma damami rodem z Francji, wywiązała się taka dyskusja:
- Moja droga, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w okolicy? - zaczęła ta pierwsza
- Och kochana, jak zwykle nic, co mogłoby budzić zainteresowanie. Jak pewnie wiesz Johnsonowie sprzedali majątek, a ich syn obwiesił się na żyrandolu. - odrzekła flegmatycznie druga dama
- Wolne żarty! O ich krachu słyszałam, ale o samobójstwie ani słowa.
- To mało wiesz. Jest to informacja niezaprzeczalnie prawdziwa, gdyż mówił mi o tym ich przyjaciel sir Blake.
- No to się porobiło... - westchnęła nie ukrywając smutku
- Moja kochana, jest wesele- bawmy się! Nie przejmujmy się jakimiś nieudacznikami.- zganiła ją
- Może masz rację, a co wesołego zdarzyło się u was?
- Wesołego? Pan Green wrócił z Charlottetown.- dama wróciła do swojego monotonnego tonu
- O to wspaniale, zapewne przywiózł swojej żonie jakieś kosztowności?
- A skąd! Moja siostra przechodząc dziś koło ich domu, słyszała tylko krzyki i wyzwiska. No to się żoneczka przejechała na swojej drugiej połówce. Ho ho. - zaśmiała się z ironią, nie kryjąc rozbawienia pomieszanego z pogardą.
- Biedna kobieta. Dobrze, napijmy się brendy.- rzekła zrezygnowana widząc, że najlepiej zrobi jak zakończy te plotki.

***

- Na pewno?
- Niezaprzeczalnie i definitywnie
- No to ich pogoni ; do czarta z arystokracją!
-  Tak, tak- do czarta!
Dwóch młodzieńców zaśmiewając się w głos uciekło spod domu stróża. Gdyby wiedzieli, jakie konsekwencje pociągną za sobą ich szczeniackie wybryki, zapewne trzy razy zastanowiliby się co robią.
Ta noc miała zmienić światopogląd niejednej rodziny...